środa, 26 grudnia 2012

Jest Gwiazdka. Marzenia się spełniają!



Witajcie Słoneczka!
Jestem z obiecaną relacją z wielkiego meczu charytatywnego: PGE Skra Bełchatów kontra Reprezentacja Polski Siatkarzy. Wiem, że kazałam na siebie bardzo długo czekać, ale ostatni tydzień w szkole miałam zawalony sprawdzianami, bo wszyscy tzw. uprzejmi nauczyciele chcieli, abyśmy mieli święta wolne od nauki [wielkie dzięki, naprawdę], a potem tak mnie wciągnęły te świąteczne przygotowania, że aż sama byłam zaskoczona, że dam się namówić na pieczenie ciast. Poza tym, zawsze chcę, żeby teksty, które piszę dla Was, były w miarę sensowne, a na pewno płynące z serducha, dlatego to wszystko tyle trwało. Ale teraz już jestem cała tylko dla Was, bo mimo wszystko ciągle mam nadzieję, że ktoś jeszcze pamięta o tym, że takie spotkanie w ogóle się rozegrało. Proponuję więc zrobić sobie coś ciepłego do picia, przykryć się mięciutkim kocykiem i dopiero zasiąść przed komputerem, bo ja zamierzam się tu rozpisać!
Ale od początku, czyli... wcale nie od prezentacji zawodników, ale od wizyty w moim pokoju...
Ostatnimi czasy tak rzadko jeżdżę na mecze, że aż mnie to przeraża. Dacie wiarę, że po raz ostatni byłam na meczu Skry z ZAKSĄ 27. października? Ja, która w zeszłym sezonie opuściłam zaledwie jeden mecz Skry we własnej hali. No, ale cóż poradzić - szkoła, matura, matura, szkoła. Także na dzień 16. grudnia czekałam z ogromną niecierpliwością. Niestety, jak to w życiu bywa - gdy się na coś czeka, godziny ciągną się w nieskończoność. Więc kiedy już owa niedziela nadeszła, nie posiadałam się ze szczęścia. Od samego rana nie mogłam wytrzymać, co chwila zerkałam na zegarek, żeby sprawdzić, czy już nie trzeba wyjeżdżać z domu. A tu jeszcze z niezapowiedzianą wizytą przyjechała jakaś daleka ciotka ze swoim bratem, których nie widzieliśmy chyba z pięć lat. I powiem szczerze, że byłam zła, że tak zwalili nam się na głowę, bo chciałam jak najwcześniej być w Częstochowie, ale ciocia zrobiła coś, czym kupiła moje serce zupełnie. Otóż, mój tata, który, jako że nie ma syna, a jedynie dwie córki, przy każdej okazji ogłasza całemu światu, że ta młodsza [czyli ja] interesuje się sportem i w ogóle chce być dziennikarzem sportowym. No i właśnie opowiada cioci Hani, że ja jestem taką wielbicielką siatkówki, że uwielbiam jeździć na mecze, a w moim pokoju mam mnóstwo siatkarskich pamiątek i gadżetów, na co ona mówi, że bardzo chciałaby je zobaczyć. No to człapiemy się do mojego „apartamentu”, gdzie znajdują się następujące rzeczy:
- od progu wita wszystkich bełchatowski brelok:

- tuba po plakacie z Bartoszem Kurkiem kupionym już ładnych parę lat temu:
- następnie autografy i pocztówki [to są te stare, bo te z nowszej wersji robią u mnie za zakładki do książek]:


- ooo, jest piłka i miś [który nazywa się... dobra, zachowam to dla siebie, poza tym to nie ja wymyślałam to imię, ale moje dwie Przyjaciółki]:
- kalendarz, który muszę niebawem wymienić na nowy, bo już przecież rok nam się kończy, c’nie?:
- jedno z pierwszych zdjęć, jakie pojawiły się u mnie w pokoju - to jeszcze grubo sprzed Olimpiady w Pekinie w 2008 roku:
- a tu chciałam Wam pokazać mój prezent urodzinowy, ale usunęłam chyba jego zdjęcie. W każdym razie, pokażę Wam je kiedy indziej. ;)
- naklejka z Bartoszem [niestety, z Alkiem nie przewidzieli, więc musiałam zakupić z Kurkiem... pardon - z Kypkiem]:

 - plakat z autografami przywieziony ze zlotu fanów Skry:
 - i w końcu moja najukochańsza ściana [jak można mieć ulubioną ścianę? xDD] z moim zdjęciami z siatkarzami, ale jeszcze muszę zamontować 5 zdjęć na niej, tylko nigdy nie mam na to czasu:
No i ta ciotka patrzy na plakat z Alkiem i pyta: „To twój idol?”. Ja na to, że tak, ona - pani doktor, kobieta poważna, elegancka, po 50-tce: „Ciacho!”. W tamtej chwili umarłam. A to jeszcze nie koniec. Bowiem przygląda się na zdjęcia na ścianach, ale szczególną jej uwagę przykuwają te zdjęcia:
... i mówi: „Ale ładnie razem wyglądacie”. Ha ha ha... Umarłam po raz drugi.
Potem jeszcze dodała: „Żeby się jeszcze w życiu taki trafił”. Ach... No, żeby się trafił. ;)
Ja wiem, że to głupota i zwykłe „hociarstwo”, ale cóż ja mogę na to poradzić? Jestem z rodzaju tych obsesyjnych fanek, które jak lubią, to uwielbiają; jak podziwiają, to ubóstwiają; jak myślą, to marzą. A co sobie o mnie pomyślą inni, to już ich sprawa.
Z domu wyszłam ze słowami cioci: „Przyjemnych doznać” i uśmiechem, który odczytałam od razu.
Więc z takimi życzeniami załadowaliśmy się do samochodu: ja, tata, mama, wujek i jego syn, no i w końcu ruszyliśmy w drogę. Drogę okropną, bo nie dość, że na zewnątrz było już zupełnie ciemno, to jeszcze padał zimny i gęsty deszcz. Na szczęście cała ta wyprawa minęła dość szybko, dzięki rozmową na kompletnie błahe tematy. Potem jeszcze tylko pół godziny szukania miejsca parkingowego i kolejne długie minuty w kolejce do wejścia do hali, no i wreszcie JESTEM TAM!
Ach...
Generalnie, powiem Wam, że z zewnątrz częstochowska Hala na Zawodziu robi wyrażenie. Ale w sumie, to nie wiem, czy takie pozytywne. Bo tak w ogóle, to ja lubię małe hale, np. naszą bełchatowską Energię, ale jak już jest wielka, to coś w stylu katowickiego Spodka czy łódzkiej Atlas Areny. A ta w Częstochowie ma jakiś taki dziwny kształt, pięć milionów schodów i w ogóle dziwnie jakoś się tam czułam. Ale za to już samo boisko, sufit nad nim i trybuny [kolorowe] są bardzo w porządku, co zresztą widać na zdjęciach:




No, ale już dość o hali. W końcu nawet, gdyby siatkarze grali pod gołym niebem, a ja musiałabym siedzieć na 20-stopniowym mrozie, to i tak twierdziłabym, że jestem w moim małym niebie. ;)
Kiedy dotarliśmy już na trybuny, wygodnie się rozsiedliśmy w oczekiwaniu na mecz. Mieliśmy miejscówkę w rzędzie najbliżej boiska, a nasza perspektywa na plac gry była mniej więcej taka:
 Jak widzicie, wcześniej spotkanie rozgrywali zawodnicy niepełnosprawni. Szapo ba! Naprawdę, jestem dla nich pełna podziwu - niektórzy nie mieli nóg i grali! To się nazywa: być ambitnym.  Nawet Anastasi patrzył na ten mecz z podziwem w oczach i szacunkiem dla ludzi na boisku.
Mnie jednak po chwili zajęło coś innego. Otóż, pojawił się trener Jacek Nawrocki. No więc od razu wypakowałam z torby mój PIĘKNY zeszyt [z okładką by @Kill - dziękuję raz jeszcze!]:
 ... i poszłam po autograf. Oto on:
No i nie omówiłam sobie też zdjęcia. Pokazuję, ale proszę - nie zwracajcie na mnie na nim zbytniej uwagi, bo wyglądam paskudnie:
Kiedy powróciłam już na miejsce, z szatni wyłonił się trener Andrea Gardini. Może nigdy jakoś nie pragnęłam mieć z nim zdjęcia, ale skoro się pojawił, no to czemu by nie skorzystać z okazji do zdobycia autografu?
No i zdjęcie:
A potem to już było tylko piękniej - w końcu mamy Gwiazdkę, więc marzenia się spełniają! Otóż, po jakimś czasie pojawił się Alek. Zginęłam, umarłam, uśmiechnęłam się. Mam już wprawdzie dwa jego autografy i sześć zdjęć z nim, ale kurcze - być w Rzymie i papieża nie widzieć? Jak już jestem w hali, to czemu nie postarać się o zdjęcie ze swoim idolem? No, ale niestety, dwie dziewczynki - tak na oko 5, maksymalnie 6 klasa podstawówki - wyprzedziły moje myśli i ruszyły pierwsze w kierunku Serba, ale ochroniarze byli nieubłagani i ich nie przepuścili. Ale wiecie, one nie miały takiego wujka, jakiego ja mam - ochrona nie pozwoliła przejść z jednej strony, to wujek się wepchnął z drugiej. Wyciągnął biednego Alka zza jakiegoś wielkiego głośnika i dzięki temu ja i mój brat cioteczny, Mateusz mogliśmy poprosić o autografy:


... a także o zdjęcie [tu to już wyszłam obrzydliwie]:
Ale za to Caroline moja kochana zrobiła mi ogromną niespodziankę, znajdując na Facebooku Volleyworld.pl - Świat męskiej siatkówki  takie zdjęcie:

No dobra, pora się ogarnąć i przekazać jakieś konstruktywne uwagi na temat samego meczu.

Może najpierw prezentacja zawodników?
Generalnie trzeba przyznać, że w Skrze potrafią zachęcić kibiców. Jakiś czas temu w internecie gruchnęła wiadomość, że Bełchatowianie zagrają z Reprezentacją Polski. W praktyce okazało się, że największą gwazdą tego drugiego zespołu był trener Andrea Anastasi, a poza nim w kadrze znaleźli się głównie siatkarze Skry i Częstochowy z dodatkiem Gruszki [zabrzmiało jak jakiś przepis kucharski] i Zniszczoła. Ja tu liczyłam na Igłę, Cichego Pita, El Dzika, ZB9... Ok, doskonale rozumiem, że grają cały czas mecze, więc nie mają czasu na podróże i do nich nie mam żalu, że nie wzięli udziału w tym wydarzeniu, ale po prostu pod nazwą Reprezentacji Polski Siatkarzy wyobrażałam sobie bardziej elektryzujące nazwiska. Ale jakby powiedzieli, że Bełchatów zagra z Częstochową, to przyszłoby znacznie mniej ludzi, a tych i tak nie było jakoś wybitnie wiele.
A panowie prezentowali się tak:

Znacznie bardziej interesujący był dla mnie skład PGE Skry Bełchatów. Wiecie, że nie mogłam się doczekać tego meczu głównie ze względu na Jerzyka Janowicza?



 Jejku, ten nasz tenisista jest niezwykle sympatyczny i miły. Naprawdę, fajny człowiek. Ale widać, że na początku był nieco zestresowany albo raczej speszony:
Ale jak widać trener Anastasi był równie szczęśliwy, że mógł z nim porozmawiać. No, ale w końcu nie od dziś wiadomo, że jest on wielkim miłośnikiem tenisa:


 Jerzyk super uroczo i zabójczo atakował. Fantastycznie prezentował się na boisku:
 ... ale i poza nim [choć trener Nawrocki mógł pozwolić mu dłużej pograć]:
 No, ale w kwadracie dla rezerwowych też się najwyraźniej dobrze bawił:
 Myślicie, że obmyślał taktykę swojej zagrywki? ;)
 Zabójczo prężył się poza boiskiem [choć na tym zdjęciu, to chyba jednak Pan Chajzer jest mistrzem]:
 W ogóle, to miałam wrażenie, że Mariuszowi Wlazłemu zapłacili, żeby zajmował się Jerzykiem. Chwilami miałam wrażenie, że nie odchodził od niego nawet na krok:


 Mario nawet rozpoczął licytację rakiety JJ. Widzicie to spojrzenie Mariusza? ;)
 Generalnie to Jerzykowi trudno się było rozstać z tą rakietą - powiedział o tym bez ogródek  ale w sumie nie ma, co się dziwić - w końcu to nią wygrał mecz z Mistrzem Olimpijskim, Szkotem Andym Murrayem:

Podsumowując udział Janowicza w meczu Skry z Reprezentacją Polski, muszę powiedzieć, że kiedy Bartosz Kurek odchodził z Bełchatowa, myślałam, że nigdy już w tym zespole nie będzie lepszego zawodnika z numerem 7 na koszulce. Myliłam się. :)
A teraz - wielki nieobecny [na boisku, bo poza nim było go wszędzie pełno]:
Albo szalał z Klubem Kibica PGE Skry Bełchatów [oczywiście, najwięcej emocji wzbudzały w nim akcje Konstantina - jejku, jak oni się uwielbiają]...
 ... albo spełniał swoje [przyjemne?] obowiązki i cierpliwie pozował do zdjęć oraz rozdawał autografy. Szczerze mówiąc, to jestem dla niego pełna podziwu w tej kwestii - zdążył usiąść i już musiał wstawać, bo się ktoś znowu napatoczył. Kiedyś zapytałam go o to, czy rozdawanie autografów jest przyjemne, czy raczej irytujące i odpowiedział, że „always pleasant”, ale myślę, że po jakimś czasie to naprawdę staje się denerwujące. Ja pamiętam, jak my kiedyś na Dzień Chłopaka zrobiłyśmy z dziewczynami w klasie swoje zdjęcie i to był nasz prezent dla kolegów. Musiałyśmy się tylko jeszcze na tym podpisać. I zanim złożyłyśmy swoje imiona/nazwiska/pseudonimy na tych zaledwie siedmiu zdjęciach, to minęło chyba z pięć przerw między lekcjami. To jest jednak uciążliwe i wtedy doszłam do wniosku, że sława sławą, ale akurat bazgrania po pamiętnikach zdesperowanych dziewcząt, tudzież chłopców, to ja siatkarzom nie zazdroszczę. Na co moja Paulinka [Best Friend ;)] mówi z tą swoją cudowną ironią w głosie: „I tylko, dlatego nigdy nie będę rozdawać autografów. Nie dlatego, że nie mam talentu czy coś, tylko właśnie dlatego, że to jest wkurzające”... :)
 ... lub oglądał spokojnie mecz, myśląc pewnie, że też chciałby sobie trochę poodbijać piłkę..
 ... starał się też dostać do torby z prezentem...
 ... ale po pewnym czasie już się najwyraźniej bardzo znudził. No chyba, że ta mina była wyrazem myśli: „Panie prezesie, ten nowy system naliczania punktów jest do bani”...
 ... więc w końcu ruszył z miejsca, żeby jakoś bliżej wspomóc kolegów. Chętnie pozował z Wytze do zdjęć...
 ... jak również niszczył swoją koszulkę. Alku, jeżeli nie podobała ci się, to trzeba było powiedzieć - chętnie bym ją przygarnęła ;) ...
 ... generalnie starał się zabawiać kolegów [jakby Cupko sam nie był wystarczająco rozbawiony]...
 ... a tu miałam taki cudowny kadr, to mi się władowało jakieś dziecko, no!...
 ... wyglądał również bardzo pięknie, siedząc i przeciągając się na krześle...
 ... no, a przede wszystkim częstował kolegów czekoladkami...
 ... a koledzy dość chętnie się częstowali. Tylko Jerzyka nie chcieli dopuścić do bomboniery - biedaczek, tak z tyłu stoi i mimo swojego pokaźnego wzrostu, nie może się przebić przez Kooistrę ...
 ... chciałam mu zrobić jeszcze jedno zdjęcie, ale tym razem to Daniel Pliński skradł tę fotę swoją zabójczą miną:
Wybaczcie mi, że jest tyle tu zdjęć jednej osoby, ale... w zasadzie, to nie mam dla siebie usprawiedliwienia. ;)
Najlepiej to, co najbardziej mnie interesowało, podczas meczu oddaje poniedziałkowa rozmowa z moją mamą:
MAMA: Winiar atakował głową, Zatorski a z drugiej linii, a Jerzykowi pociągnęli w dół siatkę przy przebijaniu piłki - no, no, ciekawe widowisko.
JA: Naprawdę? To wszystko się działo na boisku?
MAMA: No tak!
JA: To ja tego nie widziałam. Ja nie wiem, gdzie ja się patrzyłam... No dobra, wiem. ;)

Podobne ADHD jak Alek, ma oczywiście Cupko. Ja wiem, wiem, że to nie jest jakoś bardzo istotne, ale muszę to powiedzieć - dziękuję, Konstantin, za to, że ściąłeś włosy. Wyglądasz naprawdę świetnie. :)

Kocham to jego zdjęcie:


Cupković razem z Miśkiem Winiarskim zaangażowali się też bardzo w ćwiczenia na przerwie pomiędzy pierwszym a drugim setem:




Z Mariuszem chyba też się nieźle bawił:


Z Alkiem również chętnie dyskutował [ale fajni są ci nasi „polscy” Serbowie!]:


Na koniec usiadł sobie na boisku z Lisinaćem, ale niestety organizatorzy nie pozwolili im odpocząć, bo zaraz ich zgonili, żeby zmienić nawierzchnię na koncert grupy Enej [na którym zresztą nie zostałam, bo to nie moje klimaty, a poza tym - w poniedziałek trzeba było iść do szkoły]:


Ale i tak najlepsza była akcja, kiedy siatkarze dostawali pamiątkowe medale. Cupko odebrał swój, zdjął go, poszedł na koniec kolejki i... dostał jeszcze jeden. :)
A pozostając jeszcze w temacie serbskich siatkarzy, to wspomnę dwa słowa o Srecko Lisinaću. Fajny z niego chłopina. Na pierwszy rzut oka wydaje się być jednak zupełnie inny od tych dwóch naszych narwanych bełchatowskich Serbów [ale to tylko takie moje spostrzeżenie, bo rzadko go widuję - w TV bowiem nie zbyt często pokazywane są mecze Wkręt-Metu AZS Częstochowa]. Życzę mu jak najlepiej - niech AZS wychowa kolejnego fantastycznego środkowego dla mojej Skry, no i też dla Reprezentacji Serbii, bo para Podrascanin-Stanković grać wiecznie nie będzie, c’nie? ;)

A propos młodych zawodników, to powiem Wam, że jakoś dziwnie się czuję oglądając na boisku [i to wcale nie w grupach juniorskich] zawodników z mojego rocznika. Bo zawsze to się podziwiało tych z 80-któregoś, a tu proszę - czas leci bardzo szybko:
Nie będę mówić, że Muzaj to niezwykły talent, przyszłość polskiej siatkówki itd., bo ilu to już było tych ‘najbardziej uzdolnionych siatkarzy’? Nic nie chcę ujmować Maćkowi, ale musi pokazać swoje umiejętności na boisku i wtedy będziemy się zachwycać.

Mecz, o którym piszę, wygrali wszyscy, a przede wszystkim dzieci w Czadzie. Był tylko jeden przegrany, a mianowicie Michał Winiarski.
Biedaczysko z tego naszego Winiara. Odnowienie kontuzji?! To się nazywa pech. I to akurat Michałowi musiało się to przydarzyć? Nie ujmując nic nikomu i absolutnie nie życząc nikomu źle, ale to przecież właśnie Misiek jest głównym filarem naszego zespołu w obliczu problemów z kolanem Alka, no i przede wszystkim wobec zmiany pozycji Mariusza Wlazłego, który wciąż się adaptuje do ciągle nowej sytuacji.
A przecież to właśnie Michał starał się rozkręcić całą tę „imprezę” swoimi tenisowymi zagrywkami i wymianą piłek:

 ... czy gwizdami na sędziego.
Ach, szkoda mi go bardzo, bardzo, bardzo.


A skoro już jesteśmy przy rzeczach przykrych, to muszę wspomnieć o nowym systemie naliczania punktów. Od samego początku mi się ten pomysł nie podobał, ale myślałam, że po prostu ja jestem taką marudą i dlatego odrzucam wszelkie nowości i chcę zachować status quo. Jednak ten mecz jedynie utwierdził mnie w przekonaniu, że tzw. „panowie na stanowiskach” wymyślają różne głupoty, które jedynie wypaczają najpiękniejszy sport na świecie, czyli siatkówkę. Po prostu jedno wielkie zamieszanie, poplątanie z pomieszaniem, co chwila to zmiana stron boiska, a co najgorsze - wieje nudą jak podczas wichury. BEZSENSU POMYSŁ!!! Liberum veto!
Może to okropne, co teraz powiem, ale wiecie, jak się cieszyłam, kiedy dostałam sms’a od mojej Przyjaciółki i chciałam jej odpisać, ale że nie miałam pieniędzy na koncie, to poprosiłam brata cioteczego, Mateusza, żeby mi pożyczył swój telefon, a że on ma sprzęt dotykowy, to zanim napisałam dwa zdania, to minęło chyba z półtora seta. I zwyczajnie się cieszyłam, że jakoś ten czas sobie „zabiłam”, bo naprawdę było nudno. A tak swoją drogą, to chyba się starzeję - dotykowy telefon to dla mnie czarna magia! Naprawdę!
Sami zawodnicy i trenerzy też mieli najwyraźniej tego dosyć:



 Każdy więc zabawiał się jak mógł:

 Mariusz to nawet wywiadów udzielał w trakcie meczu:
 A Kooistra sobie w końcu znalazł odpowiedniego kolegę do gry. ;)
 A jak pięknie sobie przysiadł:
 Ach, bym zapomniała - jeszcze jedna przykra wiadomość. Otóż, jakkolwiek Mario jest fantastycznym zawodnikiem, to marny z niego konferansjer - stresował się chłopina, mówiąc przez mikrofon. Ale i tak podziwiam tego człowieka bardzo, bardzo, bardzo mocno!
W ogóle, to na meczu była też Miss Polski i kiedy pan Tomasz Zimoch powiedział o niej „Miss Polonia”, to ona wyjechała z takim tekstem: „Po pierwsze - nie Miss Polonia, tylko Miss Polski”. Zgon totalny. ;/
Mimo wszystko, panowie byli w nią zapatrzeni jak w obrazek [to zadziwiające, jak niewiele im do szczęścia potrzeba xD]:

 Przypomniały się dobre czasy „Idź na całość!” i ten głos pana Chajzera. :)
I na zakończenie macie pozdrowienia od Michała. Bąku Was żegna!

I ja przyłączam się do pozdrowień Michała. Całuję, kocham, ściskam! I mam nadzieję, że ktoś dotarł do końca i nie zanudziłam Was na śmierć.
Do następnego meczu, czyli dopiero spotkania Skry z JW 4 stycznia.