Powiedzenie nieco
przekwalifikowane z naszego ligowego podwórka i może też już wyświechtane, ale
chyba bardzo aktualne i doskonale oddające to, co od kilku lat dzieje się w
gorącym Katarze. Otóż, czwarty raz z rzędu klub z Trydentu triumfował w
Klubowych Mistrzostwach Świata. I nawet mimo detronizacji na europejskich
parkietach oraz stale rosnącego poziomu katarskiego turnieju, podopieczni
bułgarskiego szkoleniowca nie mają sobie równych, a jedyne, co się zmienia, to
przeciwnik w wielkim finale. Tym razem nie był to, niestety, zespół polski.
Walczyli jak zawsze,
wygrali jak nigdy
Starałam się nie poruszać kwestii
finału zeszłorocznej edycji Ligi Mistrzów, jednak najwyraźniej muszę popracować
nad swoją asertywnością. Choć z drugiej strony, trudno uniknąć tego tematu,
kiedy siatkarze PGE Skry dwa razy
w tym samym turnieju pokonują rosyjską konstelację gwiazd pod wodzą trenera
Mistrzów Olimpijskich. Otóż, brązowy medal smakuje teraz jak złoto, ale
jednocześnie nasuwa się tu pytanie, czemu w marcu w łódzkiej Atlas Arenie nie
można było wygrać? Pewnie nie mnie to oceniać, ale chyba jednak zgodzicie się,
że Zenit Kazań w Katarze nie był tą samą drużyną, co jeszcze podczas finału
Champions League. Rzecz jasna, drużyna zza naszej wschodniej granicy została
wzmocniona choćby przez Amerykanina, Matta Andersona, ale jednak jej gra daleka
była od ideału. Przede wszystkim, podpora zespołu - Maxim Michajłow nie
zadziwiał, jak zwykł to czynić. Zagrywka też nie towarzyszyła Rosjanom na dystansie
całego turnieju i co więcej nie byli oni w szczytowej formie. Nie zmienia to
jednak faktu, że gracze Skry zasłużyli na wielkie brawa, bo bądź, co bądź,
pokonali dwukrotnie najlepszy klubowy team Europy. Ja jestem z nich dumna, że
jak zawsze zostawili na boisku całe swoje serducha i jak rzadko ostatnimi czasy
- zwyciężyli w starciu z zaciężną armią Vladimira Alekny.
G r a t u l
a c j e C h ł o p a k i ! ! !
Aleksander Wielki
Wszyscy, którzy mnie
znają, niekoniecznie osobiście, wiedzą, że człowiekiem, którego podziwiam
najbardziej na świecie, jest Aleksandar Atanasijević. Czasem to uwielbianie
przybiera już mocno nienormalne formy, ale myślę, że póki nie szkodzi
społeczeństwu, mogę sobie żyć marzeniem. Dlatego tym bardziej cieszę się, że
młody Serb otrzymał nagrodę dla najlepiej punktującego zawodnika turnieju.
Zresztą nagrodę w pełni zasłużoną. Podczas pięciu meczów zdobył 104 punkty,
pozostawiając daleko w tyle swoich rywali. Jeszcze na początku sezonu mówił: „Sam byłem zaskoczony, gdy przyjechałem latem
do klubu i powiedziano mi, że Mariusz zagra jako przyjmujący, a ja będę
pierwszym atakującym”. Umarł król, niech żyje król? Być może. W końcu
wyróżnienie dla Atanasijevića można traktować w kategorii symbolicznego
przekazania koszulki lidera. Oczywistą sprawą jest, że największe gwiazdy Skry,
pokroju Wlazłego czy Winiarskiego, nie będą się odtąd wygrzewać w cieniu
wschodzącej gwiazdy serbskiej siatkówki, ale z pewnością będą musiały się
podzielić z nim częścią swojej sławy i splendoru. Wiadomo jednak, że jedna
jaskółka wiosny nie czyni, więc fakt, że chłopak zagrał jeden naprawdę dobry
turniej o niczym jeszcze nie świadczy. Dlatego życzę Mu:
- tylu godzin gry na
boisku, ile kilometrów dzieli Bełchatów i Belgrad;
- tylu medali, ile
ma fanek;
- tylu uśmiechów
każdego dnia, ile jest akcji w meczu;
- tylu spełnionych
marzeń, ile pomieści się w jego wielkim serduchu!
I jeszcze tego, żeby
w każdym ataku był jak piękny motyl, który pokazuje swoje skrzydła i
zaczarowuje wszystkich, którzy na niego patrzą.
Zakręcony Kurek
W uszach mam jeszcze
pisk, płacz i zgrzytanie zębów tysięcy fanów Skry po odejściu Bartosza Kurka do
moskiewskiego Dynama. Przyznaję się bez bicia, że i ja byłam wtedy ogromnie
zawiedziona. Ale na szczęście ten problem mam już za sobą, tę szufladkę już
zatrzasnęłam. Bo jakkolwiek podziwiam naszego reprezentacyjnego przyjmującego i
wiem, że jest on graczem wyjątkowym, bo przecież takie talenty nie rodzą się na
kamieniu, to jednak jego przeprowadzka do Rosji wiele spraw wyjaśniła w Skrze.
Przede wszystkim, szansę do gry dostał wspomniany już Aleksandar Atanasijević.
A to jest młody chłopak, który naprawdę dobrze rokuje, ale stanie w kwadracie
rezerwowych, nawet zespołu z Bełchatowa, to nie jest najlepsza ścieżka rozwoju.
Jednocześnie, zmiana podstawowego atakującego nie oznaczała ściągnięcia z
boiska Mariusza Wlazłego. Trener Nawrocki naprawdę musiał nie spać kilka nocy,
żeby wymyślić takie rozwiązanie, dlatego bardzo mu za to dziękuję. Nie
wyobrażam sobie bowiem, że popularny Szampon, który bardziej kojarzy mi się ze
Skrą, niż nawet logo klubu, nie grałby w podstawowy składzie.
Zakończę więc może
trochę banalnie, ale chyba prawdziwie - po prostu nie ma ludzi niezastąpionych,
nawet jeśli początkowo w to nie wierzymy.