niedziela, 21 października 2012

Wszyscy grają, a na końcu i tak wygrywa Trentino



Powiedzenie nieco przekwalifikowane z naszego ligowego podwórka i może też już wyświechtane, ale chyba bardzo aktualne i doskonale oddające to, co od kilku lat dzieje się w gorącym Katarze. Otóż, czwarty raz z rzędu klub z Trydentu triumfował w Klubowych Mistrzostwach Świata. I nawet mimo detronizacji na europejskich parkietach oraz stale rosnącego poziomu katarskiego turnieju, podopieczni bułgarskiego szkoleniowca nie mają sobie równych, a jedyne, co się zmienia, to przeciwnik w wielkim finale. Tym razem nie był to, niestety, zespół polski.

Walczyli jak zawsze, wygrali jak nigdy
Starałam się nie poruszać kwestii finału zeszłorocznej edycji Ligi Mistrzów, jednak najwyraźniej muszę popracować nad swoją asertywnością. Choć z drugiej strony, trudno uniknąć tego tematu, kiedy siatkarze PGE Skry dwa razy w tym samym turnieju pokonują rosyjską konstelację gwiazd pod wodzą trenera Mistrzów Olimpijskich. Otóż, brązowy medal smakuje teraz jak złoto, ale jednocześnie nasuwa się tu pytanie, czemu w marcu w łódzkiej Atlas Arenie nie można było wygrać? Pewnie nie mnie to oceniać, ale chyba jednak zgodzicie się, że Zenit Kazań w Katarze nie był tą samą drużyną, co jeszcze podczas finału Champions League. Rzecz jasna, drużyna zza naszej wschodniej granicy została wzmocniona choćby przez Amerykanina, Matta Andersona, ale jednak jej gra daleka była od ideału. Przede wszystkim, podpora zespołu - Maxim Michajłow nie zadziwiał, jak zwykł to czynić. Zagrywka też nie towarzyszyła Rosjanom na dystansie całego turnieju i co więcej nie byli oni w szczytowej formie. Nie zmienia to jednak faktu, że gracze Skry zasłużyli na wielkie brawa, bo bądź, co bądź, pokonali dwukrotnie najlepszy klubowy team Europy. Ja jestem z nich dumna, że jak zawsze zostawili na boisku całe swoje serducha i jak rzadko ostatnimi czasy - zwyciężyli w starciu z zaciężną armią Vladimira Alekny.
G r a t u l a c j e   C h ł o p a k i ! ! !
Aleksander Wielki
Wszyscy, którzy mnie znają, niekoniecznie osobiście, wiedzą, że człowiekiem, którego podziwiam najbardziej na świecie, jest Aleksandar Atanasijević. Czasem to uwielbianie przybiera już mocno nienormalne formy, ale myślę, że póki nie szkodzi społeczeństwu, mogę sobie żyć marzeniem. Dlatego tym bardziej cieszę się, że młody Serb otrzymał nagrodę dla najlepiej punktującego zawodnika turnieju. Zresztą nagrodę w pełni zasłużoną. Podczas pięciu meczów zdobył 104 punkty, pozostawiając daleko w tyle swoich rywali. Jeszcze na początku sezonu mówił: „Sam byłem zaskoczony, gdy przyjechałem latem do klubu i powiedziano mi, że Mariusz zagra jako przyjmujący, a ja będę pierwszym atakującym”. Umarł król, niech żyje król? Być może. W końcu wyróżnienie dla Atanasijevića można traktować w kategorii symbolicznego przekazania koszulki lidera. Oczywistą sprawą jest, że największe gwiazdy Skry, pokroju Wlazłego czy Winiarskiego, nie będą się odtąd wygrzewać w cieniu wschodzącej gwiazdy serbskiej siatkówki, ale z pewnością będą musiały się podzielić z nim częścią swojej sławy i splendoru. Wiadomo jednak, że jedna jaskółka wiosny nie czyni, więc fakt, że chłopak zagrał jeden naprawdę dobry turniej o niczym jeszcze nie świadczy. Dlatego życzę Mu:
- tylu godzin gry na boisku, ile kilometrów dzieli Bełchatów i Belgrad;
- tylu medali, ile ma fanek;
- tylu uśmiechów każdego dnia, ile jest akcji w meczu;
- tylu spełnionych marzeń, ile pomieści się w jego wielkim serduchu!
I jeszcze tego, żeby w każdym ataku był jak piękny motyl, który pokazuje swoje skrzydła i zaczarowuje wszystkich, którzy na niego patrzą.
Zakręcony Kurek
W uszach mam jeszcze pisk, płacz i zgrzytanie zębów tysięcy fanów Skry po odejściu Bartosza Kurka do moskiewskiego Dynama. Przyznaję się bez bicia, że i ja byłam wtedy ogromnie zawiedziona. Ale na szczęście ten problem mam już za sobą, tę szufladkę już zatrzasnęłam. Bo jakkolwiek podziwiam naszego reprezentacyjnego przyjmującego i wiem, że jest on graczem wyjątkowym, bo przecież takie talenty nie rodzą się na kamieniu, to jednak jego przeprowadzka do Rosji wiele spraw wyjaśniła w Skrze. Przede wszystkim, szansę do gry dostał wspomniany już Aleksandar Atanasijević. A to jest młody chłopak, który naprawdę dobrze rokuje, ale stanie w kwadracie rezerwowych, nawet zespołu z Bełchatowa, to nie jest najlepsza ścieżka rozwoju. Jednocześnie, zmiana podstawowego atakującego nie oznaczała ściągnięcia z boiska Mariusza Wlazłego. Trener Nawrocki naprawdę musiał nie spać kilka nocy, żeby wymyślić takie rozwiązanie, dlatego bardzo mu za to dziękuję. Nie wyobrażam sobie bowiem, że popularny Szampon, który bardziej kojarzy mi się ze Skrą, niż nawet logo klubu, nie grałby w podstawowy składzie.
Zakończę więc może trochę banalnie, ale chyba prawdziwie - po prostu nie ma ludzi niezastąpionych, nawet jeśli początkowo w to nie wierzymy.

3 komentarze:

  1. Aleksander Kędzierzawy Wielki - dodałam trochę od siebie, tak mi się nasunęło....
    zgadzam się w 100 % z Toba ; D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kociuba, co Ty masz z tym 'kędzierzawym'? xDD

      Usuń
    2. ona zawsze ma takie dziwne epitety w swoim słownictwie XD

      i mam nadzieje, że na jednym turnieju Alka się nie skończy i dalej bd nam się rozgrywał nasz kędzierzawy xd

      Usuń